Skocz do zawartości

Wyniki wyszukiwania

4 wyników zostało otagowanych frazą recenzja

Według typu zawartości

Według sekcji

Sortuj według                Sortuj  
  1. Dojrzewanie ma kolor czerwony. Recenzja spektak...

    “Olbrzymek” - w oryginale “L'Ogrelet” czyli Ogrzątko - napisany przez Suzanne Lebeau i wyreżyserowany w Poznaniu przez reżysera Jerzego Moszkowicza, to moim zdaniem taniec “na dwa pas”. Dostrzegam tutaj konsekwentną dwoistość przejść. Najważniejsze jest wahadło emocji kołyszące się między matką, a synem zgodnie z prowadzoną narracją. Ale i nie mniej istotny jest rytm przechodzenia z zieleni w czerwień, ze znanego w nieznane, z dzieciństwa w dorosłość, z lasu w miasteczko, z natury w cywilizację.

    Walka z ogrem
    Chłopiec będący głównym bohaterem “Olbrzymka” ma sześć lat i mieszka w leśnej chatce ze swoją mamą. Właśnie ma opuścić przyjazne zielone otoczenie i pójść do szkoły w pobliskim miasteczku. Na perspektywę nauki oraz spotkania z koleżankami i kolegami reaguje entuzjastycznie. Mama jest znacznie bardziej zdystansowana. Ba! Jest wręcz pełna obaw odnośnie konsekwencji nowej sytuacji, ale zdaje sobie sprawę że najwyższy czas na niespotykane dotąd wyzwania. Rzeczywiście, kolejne zdarzenia związane z pobytem w szkole są dość dramatyczne i brzemienne w nieprzewidywalne skutki. Chłopiec zyskuje imię “Szymon” i praktyczne umiejętności, ale traci spokój ducha i kilkoro przyjaciół. Wiele z czyhających zagrożeń obleczone jest w czerwień. To ta barwa wzbudza niepokój i sygnalizuje drzemiące tuż pod skórą niebezpieczeństwa.

    Tekst kanadyjskiej sztuki to partytura dla dwóch aktorów - matki i syna. Najważniejsze w tej opowieści są rozmowy dwóch dwóch postaci dramatu i powiązane z nimi emocje. Zdarzenia napędzające fabułę dzieją się gdzie indziej, a czasami i kiedy indziej. Opisywane są w listach, streszczane podczas rodzinnych pogawędek. Maria Rybarczyk i Radosław Elis rewelacyjnie wcielają się w role niespokojnej matki i głodnego wrażeń syna. Zwłaszcza Elis odmalowuje na swej twarzy wszystkie barwy emocji, łącznie z budzącym się w głębi ducha szaleństwem.

    Słowa dwojga aktorów uruchamiają w głowach widzów imaginarium, rysują domyślaną, ale nad wyraz wiarygodną rzeczywistość. Może dlatego zdarzenia na leśnej ścieżce i klasowym boisku są tak bardzo przerażające. Znacznie bardziej budzą w dziecku lęk, niż dosłowne obrazy, które może zobaczyć w horrorze o laleczce Chucky albo w grze typu ”wypatrosz wszystkie potwory”.

    Z tego punktu widzenia za błąd uważam wprowadzenie podczas inscenizacji na Scenie Wspólnej tanecznych etiud, dziejących się w drugim planie. Dobrze komponują się z przepiękną warstwą plastyczną i muzyczną przedstawienia, ale zakłócają rytm opowieści. Mało tego, młody widz może nie ogarnąć równoległego planu, na którym rozgrywa się baletowy komentarz. Chyba jednak jest to ten trzeci element, który tworzy tłum dodany do pary mama-synek.

    Na najbardziej podstawowym poziomie “Olbrzymek” to po prostu wciągająca, nieco mroczna baśń. Szymon podejmuje nierówną walkę z przerażającym ogrem, niczym wzorcowy rycerz spełniając trzy wyśrubowane zadania. W nagrodę dostaje akceptację pięknej dziewczyny oraz całego miasteczka. Zdaję sobie sprawę, że tak właśnie odbierze spektakl część nie tylko młodych widzów. Jednak po wyjściu z sali teatralnej przy Brandstaettera warto poświęcić trochę czasu na nieco głębszą interpretację opowiedzianej tam historii.

    Walka o Szymona
    Nie ukrywam, że oglądałem “Olbrzymka” trochę jak ilustrację moich osobistych dylematów syna i ojca. Na ile ważne są geny, determinujące nasze postępowanie w przyszłości? Jak bardzo dając dziecku miłość i poczucie bezpieczeństwa, można przekreślić zło kryjące się w jego przeszłości? Czy ktoś świadom potencjalnych zagrożeń i wrodzonych skłonności, może w pełni odrzucić ich bagaż?

    Z tego punktu widzenia spektakl jest szczególnie ciekawy dla dwóch grup odbiorców. Po pierwsze dla rodzin adopcyjnych. W nich zawsze myślenie "co zwycięży?" (geny rodziców biologicznych czy wychowanie rodziców faktycznych), jest źródłem wielu niespokojnych chwil. Po drugie dla rodzin poobijanych przez los. Takich, gdzie któreś z rodziców (może oboje) są równie daleko od dziecka, jak ojciec Szymona. Albo fizycznie, albo mentalnie. Myślę, że spokojnie można przedstawienie na Scenie Wspólnej zafundować jako element terapii w środowiskach trudnych.

    Jednak opowieść o Olbrzymku można potraktować jako opowieść inicjacyjną, metaforę doświadczenia, które dotyka każdego rodzica. Każde z nas staje znienacka w roli mamy Szymona. Ukochane dziecko opuszcza bezpieczną zieleń, kuszone przez czerwień dorastania. Nie jest łatwo pogodzić się z sytuacją, kiedy syn albo córka zaczynają żyć samodzielnie. Zwłaszcza, jeśli wybierają inne drogi, niż sobie to wymarzyli rodzice. Okazuje się, że ważniejsze w pewnym momencie życia jest to, co powie nauczycielka i rówieśnicy ze szkoły, niż rodzice. Mama i tata nie przestają być ważni, ale przestają być jedynymi wyroczniami. To niełatwe do zaakceptowania, zwłaszcza że dorośli chcieliby dla dziecka jak najlepiej. Tyle, że ono właśnie przestaje być dzieckiem. Chce podejmować decyzję na własne konto i “chciał - nie chciał”, także na własne ryzyko. Wbrew pozorom taka sytuacja jest trudna i dla samego dziecka, zwłaszcza jeśli więź emocjonalna z rodzicami jest zdrowa i silna.

    Spektakl nie przynosi ani uspokajających odpowiedzi, ani prostych rozwiązań na żaden z powyższych dylematów. Pozwala jednak oswoić trudną sytuację, a taka jest przecież jedna z najważniejszych funkcji dobrej baśni. Warto zatem obejrzeć, przemyśleć i przegadać w gronie bliskich sobie osób, które zaczynają zmagać się na serio z buzującymi emocjami adopcyjnymi, złego środowiska albo po prostu dorastania.

    Ostrzeżenie dla wrażliwych
    Nie dajcie się zmylić. Tytuł sztuki sugeruje fabułę milutką, przytulną i z oczywistym happy endem. Oficjalne opisy przedstawienia i wypowiedzi reżysera podkreślają wagę magiczności lasu, w którym dorasta Szymon. Opowieść kanadyjskiej dramatopisarki jest bowiem szorstka, nieoczywista, a zakończenie trudno nazwać bezsprzecznie pogodnym. Także owa niesamowitość lasu moim zdaniem nie jest dla przedstawienia zbyt istotna.

    Całkiem poważnie należy potraktować więc ostrzeżenie “spektakl dla dzieci od 11 lat”. Moja dziewięcioletnia córka - chociaż dość wyrobiona teatralnie - nie oceniła spektaklu dobrze. Za bardzo był jej zdaniem przepełniony okrucieństwem. Rzeczywiście. Mimo, że drastyczne sytuacje pozostają głównie w sferze werbalnej, to bardziej wrażliwemu dziecku mogą zapewnić niejeden koszmar senny. Myślę, że “Olbrzymek” może być zbyt mocny, nawet dla co wrażliwszych dwunastolatków.

    Zdaję sobie sprawę, że po takim ostrzeżeniu część rodziców i nauczycieli trudno będzie zachęcić do spotkania z Szymonem. Nie mniej jednak usilnie namawiam, aby zainteresować się “Olbrzymkiem”, bo to bardzo wartościowy i pięknie zainscenizowany spektakl. Tyle, że opiekun powinien najpierw zapoznać się z treścią samodzielnie, jeśli nie osobiście - to oglądając w Internecie realizacje spektaklu na innych scenach.


    Scena Wspólna w Poznaniu
    Suzanne Lebeau “Olbrzymek” (“L'Ogrelet”)
    Spektakl dla dzieci od 11 lat
    reżyseria: Jerzy Moszkowicz
    Scenografia/Reżyseria światła/Rekwizyty: Jakub Psuja
    Muzyka: Patryk Zakrocki
    Występują: Maria Rybarczyk, Radosław Elis
    Tańczy: Paulina Wycichowska
    Wokal: Aneta Jankowska
    Głosy z offu:
    Martyna Zaremba
    Michał Kocurek
    Kostiumy/Rekwizyty: Angelina Janas-Jankowska
    Konsultacja choreograficzna: Paulina Wycichowska
    Asystentka reżysera/Inspicjentka: Izabella Nowacka
    Producent: Wojciech Nowak
    Polska premiera: 14.11. 2014

    Spektakl współprodukowany przez Centrum Sztuki Dziecka w Poznaniu i Teatru Nowego im. Tadeusza Łomnickiego w Poznaniu.

    Fot. Maciej Zakrzewski - materiały Centrum Sztuki Dziecka w Poznaniu

    • 03 maj 2015 23:11
    • przez Sebastian
  2. “Ida” - historyczny kluczyk

    Uwaga, tekst zawiera spoilery.
    Z punktu widzenia fabuły scenariusz “Idy” jest dość prosty i linearny. W połowie lat 60-tych młoda nowicjuszka Anna przed złożeniem ślubów wieczystych zostaje wysłana do najbliższej rodziny. Jedyną krewną okazuje się ciotka. To “Krwawa” Wanda Gruz - pani prokurator, która dokonywała mordów sądowych w czasach stalinowskich. Ujawnia, że są z pochodzenia Żydówkami, a pozostała część rodziny zginęła w holocauście. A Anna tak naprawdę ma nazywa się Ida Lebenstein. Wizyta w Piaskach pod Łomżą, rodzinnej wiosce ujawnia, że rodzinne gospodarstwo przejął sąsiad Feliks Skiba - rdzenny Polak. Ukrywał rodzinę Idy i Wandy przed Niemcami. W dalszej części okazuje się mordercą, który zabił większość ukrywanych. Idę, która była wtedy niemowlęciem oddał na wychowanie do katolickiego klasztoru. Była prokurator popełnia poruszona odnalezieniem szczątków swojego dziecka popełnia samobójstwo. Popatrzmy na postaci dramatu. Czy są one reprezentatywne?

     

    Polacy ukrywający Żydów
    Wbrew krążącym stereotypom Polska nie była jedynym krajem okupowanej Europy, w którym za pomoc Żydom groziła kara śmierci. Jednak tylko w Generalnej Guberni i na terenach przyłączonych do Rzeszy przestrzegali prawa co do joty. Śmierć groziła nie tylko ukrywającemu, ale także całej jego rodzinie. W takich wioskach jak Piaski stosowano dodatkowo zasadę odpowiedzialności zbiorowej. Gdyby Niemcy odkryli, że rodzina Skibów ukrywa Lebensteinów - zginęli by nie tylko oni, ale także ich sąsiedzi. Ilu Polaków ukrywało zagrożonych śmiercią współobywateli? Z powodów oczywistych można tylko szacować tę liczbę. Jak podaje serwis Wirtualny Sztetl po wojnie ustalono nazwiska 900 osób, które zostały zamordowane za pomoc Żydom. Dla porównania przyznawany za pomoc ocalonym izraelski tytuł “Sprawiedliwi wśród Narodów Świata” otrzymało 6394 Polaków, ale Historyk Gunnar S. Paulsson szacuje, że w sumie zasłużyło na niego około 100 tysięcy osób. Podobnie wyglądają szacunki samych Ocalonych. Jak podaje Instytut Pamięci Narodowej było ich między 20 tys. a 100 tys. osób.

     

    Polacy zabijający Żydów
    Według Żydowskiego Instytutu Historycznego Polacy wydali Niemcom od 20 do 30 tysięcy Żydów. Liczbę “szmalcowników” w Warszawie szacuje się na 3-4 tysiące osób. Jednak Feliks Skiba nie był typowym “szmalcownikiem”, który czerpał korzyści materialne z powodu wydawania ukrywających się hitlerowskiemu okupantowi. W filmie nie przedstawiono motywów, dla których zabił rodzinę Lebensteinów. Podobnie jak nie przedstawiono motywów, dla których zaczęli ukrywać wcześniejszych sąsiadów. Jednym z potencjalnych motywów zabójstwa mogłoby być wyczerpanie zasobów finansowych ukrywanych: “nie mają z czego zapłacić za przechowywanie, to ich zabijemy”. Innym - chęć przejęcia gospodarstwa rolnego. Jeśli jednak taka była motywacja - to wtedy Skibowie przecież od razu by zabili Lebensteinów. Inna rzecz, że zwykle pomoc żydowskim sąsiadom była bezinteresowna. Badaczka Holocaustu Nechama Tec na podstawie wywiadów z Żydami, którzy przeżyli okupację w Polsce, opisała zachowania gospodarzy, którzy ich ukrywali. Z jej wyliczeń wynikało, że 84 proc. z nich pomagało bezinteresownie albo nie traktowali pieniędzy jako warunku pomocy. 11 proc. pomagało za pieniądze, a 5 proc. stanowili ludzie, którzy zdradzili, wyzyskali lub oszukali Żydów.

     

    Żydowska zakonnica
    Czy jest prawdopodobne, że Anna przez ponad 20 lat wychowywała się wśród sióstr zakonnych, nie wiedząc o swoim pochodzeniu? Wbrew pozorom nie była to rzadka sytuacja, że żydowskie dzieci były przechowywane przez księży i zakonników. Kościół katolicki pomimo panującym w dwudziestoleciu silnym tendencjom antysemickim, zaangażował się w pomoc Żydom w całej Europie. W Polsce w ramach pomocy zorganizowanej m.in. przedstawiciele Kościoła wyszukiwali schronienie dla ukrywających się Żydów. Zagrożone dzieci zwykle umieszczano w sierocińcach, klasztorach i rodzinach polskich, dostarczając fałszywe dokumenty. Jak podaje Portal Społeczności Żydowskiej Jewish.org.pl sama Irena Sendlerowa, która uratowała 2500 dzieci z warszawskiego getta miała korzystać z pomocy klasztorów w Warszawie, Chotomowie i Turkowicach. Jak podaje Katolicka Agencja Informacyjna, 27 polskich żeńskich zgromadzeń zakonnych uratowało w ten sposób podczas niemieckiej okupacji około 700 dzieci. Część z uratowanych dzieci po wojnie była wychowywana przez rodziny chrześcijańskie bez świadomości swego pochodzenia. Najbardziej znana jest chyba historia księdza Romualda Waszkinela, który dopiero w 1978 roku dowiedział się o swoich żydowskich korzeniach. Biologiczna matka Batia Weksler przed likwidacją ghetta oddała go na wychowanie chrześcijańskim sąsiadom, a potem została zabita w obozie koncentracyjnym. w Sobiborze. Kiedy poznał całą prawdę, dodał do swojego imienia i nazwiska imię i nazwisko biologicznego ojca i znany jest jako ks. Romuald Jakub Weksler-Waszkinel.

     

    Żydowscy komuniści
    “Krwawa” Wanda Gruz bez wyrzutów sumienia mówi o tym, że zaangażowała się w budowę komunistycznej Polski. Jej pierwowzorem była prawdopodobnie Helena Wolińska czyli Felicja (Fajga) Danielak. Jako stalinowski prokurator wojskowy doprowadziła m.in. do skazania na śmierć w sfingowanym procesie dowódcy Armii Krajowej generała Augusta „Nila” Fieldorfa. Z dzisiejszego punktu widzenia Wanda Gruz stanowiłaby uosobienie mitu “żydokomuny”. Prof. Paweł Śpiewak rozprawił się w swojej monografii na jej temat z faktograficznymi podstawami mitu. Jednak przyznaje też, że w latach 1944-1945 na 450 osób pełniących najwyższe funkcje w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego (od naczelnika wydziału wzwyż) 167 (37 proc.) było pochodzenia żydowskiego. Niezależnie od faktów osoby pochodzenia żydowskiego na eksponowanych stanowiskach budowały wizerunek władzy “niepolskiej”. Filmowa Wanda Gruz mimo, że ma poczucie władzy i znajomości w jej organach - w czasie fabuły filmu nie jest już prokuratorem. Zapewne została usunięta ze stanowiska w ramach narastających nastrojów antysemickich w partii komunistycznej. Gdyby nie popełniła samobójstwa, pewnie musiałaby wyjechać z Polski po marcu 1968 roku, podczas antyżydowskiej nagonki wywołanej przez I Sekretarza KC PZPR Wiesława Gomułkę. Tak, jak wyjechała historyczna Helena Wolińska. Można tylko domniemywać, że w rzeczywistości “Krwawa Wanda” pojechałaby do Piasków pod Łomżę szukać swojego dziecka zaraz po wojnie. I pewnie nie wahałaby się, aby odpłacić rodzinie Skibów śmiercią za śmierć.

     

    Dobra historia?
    Każdy historyk oglądając “Idę” musi zawiesić na kołku na swoją wiedzę o Polsce pod okupacją niemiecką 1939-45 i pod władzą komunistyczną w latach 1944-68. Inaczej w fabule w zamierzeniu uniwersalnej, natyka się na mielizny scenariuszowe. Dlaczego “Krwawa Wanda” czekała ponad 20 lat na poznanie prawdy? Z jakiego powodu Skiba zabił Lebensteinów, mimo że wcześniej ich ukrywał? Moim zdaniem trudno dostrzec tutaj prawdę historyczną, ale też i psychologiczną. Na szczęście amerykańskiej Akademii te mankamenty nie przeszkodziły, aby przyznać polskiemu filmowi pierwszego Oskara dla filmu nieanglojęzycznego.

    • wczoraj, 14:19
    • przez Sebastian
  3. Kucając przy dziecku. Recenzja filmu “Svein i s...

    Główny bohater filmu ma na imię Svein (Thomas Saraby Vatle) i liczy kilka lat - siedem, osiem, może dziewięć. Żyje w niewielkim miasteczku gdzieś w Norwegii, chodzi do szkoły i ma szczura Halvorsena. Chłopak przyjaźni się z kolegą z klasy Danem (Luis Engebrigtsen Bye), z którym dzieli upodobanie do gryzoni. Szczur przyjaciela nazywa się James Bond i jest znacznie mniej kłopotliwy. Bo Halvorsen to nie Stuart Malutki. Nie mówi, nie nosi ubrań, nie przeżywa miliona przygód. Po prostu jest zwierzątkiem domowym, które wymaga opieki. Bo jeśli nie jest dopilnowany, to zaczyna broić. Przegryzie kabel albo zrobi dziurę w rurze od pralki. To wpadnie do zupy, to narobi bałaganu biegnąć po stole ze śniadaniem. Jest na tyle bezczelny, że przegryzie przewód od anteny w trakcie ważnego meczu. Wróć. Nie jest bezczelny. Nikt z autorów filmu nie atropomorfizuje na siłę zwierzątka. Ono zachowuje się zgodnie z instynktem.

    Skandynawia i reszta świata
    Nie bez przyczyny przywołałem przed chwilą amerykański przebój o małej myszce, która stała się członkiem ludzkiej rodziny. To świetny film. Jest diametralnie inny od “Sveina i szczura”, ale podobny do mnóstwa innych dobrych filmów rodzinnych produkowanych w większości krajów świata. Ich klasa polega na tym, że opowiadamy historie w taki sam sposób jak dorosłym, tylko lepiej. Wstęp, rozwinięcie, kulminacja, finał. Galopujący kadr za kadrem, scena za sceną. Efekty specjalne i fabuła wirująca jak szalony bąk. Wystarczy, aby filmowcy pożonglowali tymi schematami, a od razu jest to traktowane za nowatorskie ujęcie. Nie czepiam się, nie wartościuję. Po prostu stwierdzam fakt. Takie filmy są chętnie oglądane przez większość rodziców i dzieci i nie ma w tym nic złego.

    Długo zastanawiałem się, co takiego jest w skandynawskich filmach dla dzieci, że tak bardzo różnią się od “reszty świata”. To przykucnięcie. Kiedy dorosły rozmawia z małym dzieckiem, zwykle po prostu stoi. Kiedy chce okazać zainteresowanie - pochyla się w jego kierunku. Klasyczne kino rodzinne to takie pochylenie się w kierunku młodego widza. Jeśli jednak ktoś chce zbudować dobrą relację z młodym człowiekiem o wzroście metr z małym haczykiem, wtedy powinien przykucnąć. W tej pozycji widzi się świat z perspektywy dziecka. Można spojrzeć mu w oczy. Patrzeć na usta kiedy mówi, bez zmuszania go do spoglądania wzwyż. I właśnie z tego punktu widzenia budowana jest opowieść w wielu skandynawskich filmach dla młodych widzów. Kilkuletnie dzieciaki nie razi przecież naturalizm ocierający się o skatologię. Wizyta w muzeum kupy jest niemiła głównie z tego powodu, że “inne dzieci były na wycieczce w muzeum czekolady”. A nie dlatego, że kupa jest tabu. Jeśli przyjmiemy punkt widzenia dziecka, film okazuje się trafiać z łatwością nie tylko do młodych widzów, ale jak się okazuje zwraca też uwagę rodziców.

    Szczury i ludzie
    W obrazie “Svein i szczur” świat pokazany jest właśnie takim, jakim widzi go dziecko. Mniej ważne są dla takiego widza szczegóły zakotwiczające zdarzenia w czasie i przestrzeni. Oczywiście widać słabość twórców skandynawskich filmów do idealizowanej przeszłości małych miasteczek w latach 50-tych, 60-tych, 70-tych. Elementy świata sprzed epoki tabletów, płaskich telewizorów i komórek pojawiają się w wielu filmach dla dzieci, chociażby znanej szwedzkiej serii o Patyku. W świecie Sveina większość pokazywanego świata odwołuje się do minionej epoki. Wskazują na nią archaiczne telewizory, ubiory dzieci, szkolne tornistry, brak nowoczesnych gadżetów. Jednocześnie znajdziemy w filmie odwołania do współczesności - jak modele samochodów czy dygresja o konsoli do gier. Wszystko filmowane w niespiesznym tempie i pastelowych obrazach kojarzących się z filtrami vintage na Instagramie.

    A co najbardziej się liczy dla młodego człowieka? Najważniejsze są relacje międzyludzkie. To, jak je buduje z rodzicami, przyjaciółmi, kolegami z klasy, nauczycielami i innymi obcymi pojawiającymi się na życiowej drodze. Svein uczy się układać je w zderzeniu z kłopotami, których źródłem jest Halvorsen. W końcu większość z nas - bohaterów filmu i widzów, szczurów nie darzy zbytnią sympatią. Przed chłopakiem pojawia się zatem mnóstwo dylematów. Czy uda się przekonać zdenerwowanych rodziców, że dla kłopotliwego ulubieńca jest jednak miejsce w rodzinie? Czy Melisa (Celine Louise Dyran Smith), nowa dziewczynka w klasie, będzie lubiła gryzonie? Czy przygotowanie Halvorsena do konkursu dla zwierząt może być przyczyną zerwania przyjaźni? Jak odnaleźć się wśród kolegów, którzy uznają właścicieli gryzoni za równie odrażających, jak same szczury? Czy da się przekonać nauczycieli, że Halvorsen jest dającym się lubić pupilem?

    Żyj i daj żyć szczurom
    Fabuła “Svein i szczur” nie jest oczywista. Nie daje prostych odpowiedzi. Nie rysuje świata w czarno-białych barwach. Nawet pozytywni, kilkuletni główni bohaterowie nie zachowują się tak, jak przystoi grzecznym dzieciom z hollywoodzkich obrazów. Svein, Dan i Melisa zachowują się po prostu tak, jak w życiu zdarza się to im równieśnikom. Czasem postępują słusznie, czasem robią błędy. Zdarza się, że nie reagują na ewidentne zło - jak oszukanie przez sprzedawczynię w sklepie zoologicznym niewidomego klienta. Mało tego, incydent są w stanie wykorzystać do szantażu. Cóż, samo życie.

    “Svein i szczur” nie niesie także oczywistego “amerykańskiego” morału. Sukcesem nie okazuje się zwycięstwo, ale odstąpienie od - nomen omen - “wyścigu szczurów”. Zamiast pozytywistycznego przesłania “ludzie polubcie szczury”, odnajdujemy liberalną konkluzję “jedni ludzie lubią szczury, inni nie - ale nie ma w żadnej z postaw nic złego”. Jest więc pochwała przyjaźni, rodzinnego ciepła, ale i poczucia odpowiedzialności. W końcu większość kłopotów Sveina wynika z faktu, że nie zajmował się Halvorsenem tak, jak powinien.

    Dobra, nieoczywista fabuła skupiona na psychologicznych relacjach między bohaterami oraz brak dydaktycznego smrodku to, chyba najważniejsza zaleta zarówno filmu “Svein i szczur”, jak i wielu innych skandynawskich obrazów. Moim zdaniem wynika to z faktu, że wiele z nich opartych jest na znakomitej literaturze dla dzieci ze Szwecji, Finlandii, Danii i Norwegii. Od kilku lat książki te znane są i w Polsce - m.in. dzięki wydawnictwom “Zakamarki” i “Dwie Siostry”. Ale znajdziemy wiele znakomitych powieści także powstałych a naszym kraju, w których dorosłym autorom udało się ugiąć kolana i spojrzeć dziecku prosto w oczy. Jeśli więc chcemy mieć własne oryginalne filmy dla dzieci - to może warto zainteresować filmowców “przykucniętymi” publikacjami?

    Film można oglądać w kinach studyjnych i lokalnych w całej Polsce podczas Festiwalu Kino Dzieci 2014, jest też dostępny na platformie ipla.tv (4,90 PLN za 48 h dostęp)

    tytuł: Svein i Szczur (Svein Og Rotta)
    reżyseria: Vibeke Ringen,
    scenariusz: Marit Nicolaysen, Siv Rajendram oraz Kristin Ulseth
    zdjęcia: Marius Johansen Hansen
    muzyka: Stein Berge Svendsen
    czas trwania: 72 min.
    produkcja: Norwegia, 2006
    obsada: Thomas Saraby Vatle (Svein), Luis Engebrigtsen Bye (Dan), Celine Louise Dyran Smith (Melissa), Benjamin Gulli (Kim), Miriam Sogn (Mor), Aslag Guttormsgaard (Far), Rasmus Hoholm (Magnus), Jan Gunnar Roise (Trumma), Marie Louise Tank (Rektor), Havard Lilleheie (Konferensier), Bjarte Hjelmeland (Snorre), Janny Hoff Brekke (Dani Dyrebutikk), Severin Eskeland (Johnny), Steinar Sagen (Blind mann), Tina Lovberg (Monica)

    • 09 mar 2015 16:07
    • przez Sebastian
  4. Książka „Aby żadne dziecko nie pozostało w tyle”

    Autor książki, Thomas R. Wolanin jest profesorem amerykańskiej uczelni George Washington University i w trakcie swojej wieloletniej kariery dwukrotnie odwiedził Polskę z serią wykładów na temat amerykańskiego podejścia do edukacji szkolnej i szkolnictwa wyższego w Stanach Zjednoczonych.

    W publikacji profesor Wolanin wymienia m.in. właściwości charakterystyczne dla amerykańskiego podejścia do edukacji. Przede wszystkim podkreśla, że sprawiedliwość powinna być podstawą polityki oświatowej, która przejawiać się będzie przede wszystkim poprzez wyrównywanie szans edukacyjnych. Według statystyk prowadzonych przez amerykańskich badaczy studentami zostają osoby z zamożnych rodzin, które są w stanie sfinansować swoją edukację. Przeciwdziałaniem takiej sytuacji stosowanym w amerykańskiej oświacie jest m.in. obniżanie czesnego, aby uczelnie były dostępne dla wszystkich, możliwość kształcenia na odległość, programy wyrównawcze czy dodatkowa możliwość nauki języka.

    Książka „Aby żadne dziecko nie pozostało w tyle” przedstawia także niestandardowe przykłady programów wyrównawczych dla osób chcących studiować, które nie mają odpowiednich kwalifikacji np. poprzez programy umożliwiające odniesienie sukcesu na studiach.

    Autor zaznacza także, że aby dziecko odnosiło sukcesy w szkole instytucje oświatowe powinny dbać o stałe polepszenie wyników w nauce poprzez zindywidualizowane programy nauczania i wyrównywanie szans dzieci z niezamożnych rodzin czy mniejszości narodowych.

    Publikacja w szczegółowy sposób określa zadania amerykańskiego systemu nauczania, które mogą być inspiracją dla polskich szkół. Jest ona przeznaczona zarówno dla polityków oświatowych, dyrektorów szkół, nauczycieli a także studentów kierunków pedagogicznych i wszystkich tych, którzy zainteresowani są tematem oświaty i edukacji.

    • 18 wrz 2014 10:48
    • przez Kornelia89